Flora Markou z Sotira 3 razy walczyła z rakiem. Straciła 10-letnią córkę z powodu śmiertelnej choroby,
55-letnia kobieta mówi Ant1iwo i Christinie Dionysiou:
„Urodziłem się 15 lutego 1961 roku we wsi Sotira w dystrykcie Famagusta. W wieku 17 lat zaręczyłam się, a rok później wyszłam za mąż. W 1978 roku urodziłam Marię, a 4 lata później Gruzję.
W 1986 roku u mojej Marii zdiagnozowano raka mózgu. Nieważne, jak bardzo walczyliśmy, nie mogliśmy go pokonać. 30 listopada 1988 roku moja córeczka „wyjechała” w długą podróż”.
Bohater nie boi się życia, nie boi się trudności i ślepych zaułków, bo wierzy, że uda mu się je pokonać.
Nie ma gorszego bólu niż ból matki, która traci dziecko. Smutek dziecka trwa wiecznie…
Ale każdego dnia mówiłam sobie, że muszę znaleźć siłę, żeby dalej działać, myślałam, że mam jeszcze dziecko, które mnie potrzebuje. Moje małżeństwo niestety dobiegło końca na długo przed utratą Marii. Sama z dzieckiem na rękach udało mi się stanąć na nogi i walczyć o te wszystkie lepsze dni, o których marzyła moja dziewczynka. Pozbawiłam się wszystkiego i pracowałam na dwa etaty – rano pracowałam jako kucharka, a wieczorem jako kelner – bo nie chciałam, żeby w mojej Gruzji niczego brakowało.
Niestety jednak...
Najstraszniejszy potwór zwany „rakiem” znów chciał zapukać do moich drzwi. W 2001 roku zdiagnozowano u mnie raka piersi. Walczyłem całymi siłami duszy i z tej bitwy udało mi się wyjść zwycięsko. Żyłam dalej, aż w 2013 roku rak ponownie pojawił się w moim życiu, tym razem w drugiej piersi.
Byłam uparta i mówiłam, że będę silniejsza niż ostatnim razem, że w ogóle się nie będę bać. Nie ukrywałem tego przed przyjaciółmi i rodziną. Tak naprawdę dałam siłę i odwagę innym kobietom i chodziłam bez kapelusza, gdy wypadały mi włosy.
Dziwnie się na mnie patrzyli na ulicy, w kościele, w supermarkecie, ale było mi to obojętne. Mówiłem całemu światu, że nie powinniśmy bać się tego potwora, tej choroby, która postanowiła zniszczyć życie większości ludzi na świecie.
Mówiłam im, że nie powinniśmy się wstydzić i zamykać w domach, cierpieć samotnie i bezradnie. Udało mi się i fakt, że po raz kolejny pokonałam tę chorobę, napawa mnie ogromną dumą.
Dziś czuję się dobrze i staram się cieszyć każdą chwilą. Mam przy sobie córkę, wnuka i ludzi, którzy mnie kochają.
Bawię się i jestem w chórze wiejskim. Angażuję się w wolontariat i wielką radość sprawia mi pomaganie osobom potrzebującym, potrzebującym miłości i wsparcia. Żyję z emerytury i nigdy nie narzekam. Każdego ranka uśmiecham się i proszę Boga, aby wszystkim błogosławił. Mieć przy Nim moją Maryję, która z pewnością jest Aniołem u Jego boku.
W swoim życiu musiałam 3 razy walczyć z nowotworem. Za pierwszym razem, gdy mnie zniszczył, zabrał najcenniejszą rzecz, jaką posiadałem, ale pozostałe 2 razy... pokonałem go. Z głębi serca dziękuję moim lekarzom i dietetykowi, a wszystkim kobietom na świecie, które toczą swoją walkę z nowotworem, życzę siły. Wewnątrz nich, aby mieć pewność, że wygrają i nie zostaną pokonani.
Tak naprawdę wszyscy ludzie są bohaterami, ponieważ każdego dnia jesteśmy wezwani do stawiania czoła tysiącom problemów w epoce pełnej niepewności. Pamiętaj jednak, że bohaterstwo rodzi się w umyśle. To, jak ktoś myśli, czyni go bohaterem lub nie.
Bohater nie boi się życia, nie boi się trudności i ślepych zaułków, bo wierzy, że uda mu się je pokonać. Przecież na wojnie nie liczy się przewaga liczebna przeciwnika, ale siła psychiczna i wysokie morale, prawda?”
Źródło: Ant1iWo / Christina Dionysiou